Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przed burzą.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uprosiwszy o nowe odwiedziny po kilku godzinach — Brenner odprowadził doktora do sieni. Tu czekał nań Kalikst u góry na wschodach.
— Tst!..
Borzęcki podniósł głowę.
— Na minutkę proszę cię do mnie, bądź łaskaw...
Doktor, poznawszy starego przyjaciela od młodości, (nie wiedział, że tu mieszkał) przyjemnie zdziwiony, poszedł chętnie do niego...
— Dawno tu mieszkasz? spytał.
— Rok przeszło...
— Pewnieś ciekawy, co się dzieje na pierwszém piętrze i co ja tu robię.., A może cię śliczna panna obchodzi? Ja sam, przyznam się, obojętnie na nią patrzeć nie mogę...
Śmiejąc się, z obojętnością medyka Borzęcki rzucił się na kanapkę wyduszoną i wązką.
— Bardzo ładna panna! śliczna, miła i — nie głupia! dodał doktor... ale tatunio!
— Cóż się stało? spytał Kalikst
— Albo ja wiem! padła zemdlona w gabinecie ojca.. stłukła sobie głowę... ale stłuczenie jest niczém, symptomów wstrząśnięcia mózgu nie ma... Coś w tém wszystkiém jest tajemniczego... wrażenie jakieś... zmartwienie, rozpacz, nie wiem... Płacze i jest jak obłąkaną... Nic nie rozumiem... Kto wie... Histerya może... ale na to nie wygląda. Zdrowa, świeża a taka rozumna i zimna!!
— Znasz ojca? co to za człowiek? dodał Borzęcki. Jakiś radzca... cóż i komu radzi?? w komisaryacie...
Kalikst miał na ustach już wyraz ale go powstrzymał...
— Nie wiem o nim nic, nie znam go — odparł po namyśle. Sumienie mi każe ci powiedzieć, że — słusznie czy nie, ludzie się go wystrzegają.
Skrzywił się Borzęcki i usta zakąsił.
— Ja się o tém dopiéro wczoraj dowiedziałem, — kończył Kalikst, bo w domu uchodzi za kupca... za spekulanta...