Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przed burzą.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znał, że była cale innym charakterem pisana. Pismo to było mu nieznaném zupełnie.
Zawierało tylko słów kilka nakreślonych ołówkiem — zalecających dobrą myśl, nadzieję — obiecujących rychłe wyswobodzenie.
Przychodziło to tak dziwnie w porę na uleczenie go od marzeń o samobójstwie i śmierci, że zdawało się opatrznie zesłaném, jakby ktoś cudownie odgadł myśl i rozpacz jego.
Zkąd to szło? Kto mu to przysłał? ani mógł ani śmiał nawet pytać stróża, bo ten wszelkiéj rozmowy i tłumaczeń unikał. Służył wprawdzie ukradkiem, lecz czynił to po swojemu, nie otwierając gęby — nie mówiąc słowa, mrucząc prawie groźno.
Na ten raz Kalikst chciał choć popróbować się czegoś dowiedzieć. Gdy żołnierz przyniósł potém wieczorem świecę — zagadnął go po cichu:
— Zkąd? Ale nie otrzymał odpowiedzi. Przyspieszyło to tylko wyjście niemego strażnika, który ruszył ramionami.
Dnie zapisywał sobie Kalikst kreskami na ścianie. Do kontroli ich służyły pewne oznaki, po których mógł rozpoznać niedziele, bo dzień ten i w więzieniu i odgłosem miasta się czuć dawał. Słychać było dzwony zwykle i więcéj ulicznego choć stłumionego ruchu.
Tego dnia właśnie była niedziela, dzień 28go listopada. Tajemnicza kartka dźwignęła go nieco na duchu. Charakter był jakiś osobliwy... kancelaryjny, ręka niby starego człowieka.
Samobójstwo więc odłożone zostało. Zawahał się Rucki i pomyślał, że na to pożegnanie ze światem, nadziejami, Julią, ojcem starym i bratem — z młodém życiem zaledwie poczętém zawsze czas będzie. Scyzoryk już wyostrzony odłożył na bok.
Kilka razy kartkę odczytawszy, marząc o jéj znaczeniu, uspokojony nieco spać się położył, ale sen miał przerywany i niespokojny.
Ze dniem ruch w klasztorze zwiastował nowych więźniów. Przez długi pobyt i nawyknienie do wsłuchi-