Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

274
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

nie ogromnych wymagało zasobów, Stanisław uczuł się szczęśliwszym, spokojniejszym, zobaczył cel jakiś przed sobą, ale zarazem z tą metamorfozą, która z poety zrobiła go badaczem, smutek, po lekarsku mówiąc, będący chorobą zapalną, stał się, powiedzieć można, chroniczną, przeszedł w wiekuistą tęsknotę, zrosłą z naturą jego i życiem.
Czasem jeszcze zapalało się oko, pierś zadrżała, gdy nagle rozjaśnił mu się horyzont badania, ale wnet znużony, szukając spoczynku, twarz przyoblekał smutkiem, i wzdychał silniéj jeszcze przywalony przeszłością. A! tak pusty! tak pusty był mu świat! taka głucha cisza zalegała daleki życia gościniec!
Towarzystwo Bazylewicza, jego żony i ich konfraternii wcale nie przystawało do serca. Byli to ludzie sztuczni, inni po wierzchu, a inni we środku, cali na pokaz, na wystawę, na oszukaństwo, a on nie skłamał, nigdy ani słowem, ani wejrzeniem, ani ruchem. Wśród tych istot pełnych przesady, musiał się wydawać blado, nikło, zatarto, jak postać odmalowana barwami naturalnemi wśród krzyczącego kolorytem obrazu. Nie przyznano mu też ani zdolności, ani zapału, i sądzono jako istotę chłodną, niedaleko widzącą, a nawet nieuka, bo nigdy się nie przyznał, że wiedział to, o czém wyobrażenia nie miał, i szczerze spowiadał się z błędów i omyłek.
Tak tedy wlokło się to życie wpół zakopane w księgach, na poł oddane dumaniu, którego cząstka tylko maleńka szła na łup ludziom i towarzystwu. Pani Brzeźniakowa, któréj oka nic nie uchodziło, widziała go codzień starszym, zimniejszym, więcéj opanowanym tęsknotą, bardziéj oderwanym od świata, i truchlała patrząc na postępy téj choroby. Było to w isto-