Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

270
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Jakże bo ty chcesz, żeby pokazał co czuje? godzinami z sobą nagadać się nie mogli.
— Tak, i wyjechał, słowa nie powiedziawszy.
— Nieśmiały rybeńko! Ściągniemy go nazad!
— Nie! nie! tego nie chcę: sama pojadę do Wilna z Marylką, mam tam krewnych, będziemy go widywali, kto wie, może Bóg się zlituje nad mojém dziecięciem. O złote to serce! o dusza anielska! ale Bóg mnie skarał, żem jéj książkę dała w rękę... Nauczyła się marzyć, serce się rozkołysało i przywiązała właśnie do tego, który jéj kochać nie może!
Sędzina ruszyła znowu ramionami, zdejmując okulary dla pokrycia ruchu tego.
— Bóg widzi, serce moje, że ja ciebie nie rozumiem. Jak to? kochać nie może? I ty bo jakieś romanse masz w głowie, kiedy tu najprościej możnaby sobie dać radę. Ściągnąć go z Wilna, zrobić zaręczyny, pobłogosławić i kwita.
— Dobrze — rzekła uśmiechając się boleśnie pani Brzeźniakowa — ale niech to będzie środek ostatni; a ja jutro wyjadę do Wilna... Siłą, moja droga, takie się rzeczy nie robią.
W kilka dni potém, w istocie matka z córką ruszyły w drogę ku Wilnu, pod pozorem odwiedzenia krewnych i starych znajomych. Marylka rozweseliła się nieco, ujrzawszy mury odwiecznego grodu i wieżyce jego kościołów.
Ale przybywszy tu, długo musiała pani Brzeźniakowa szukać sposobu, by do Stanisława się zbliżyć. Nigdzie go spotkać nie mogły; wreszcie matka musiała pod pod pozorem listu od sędziny do syna i nowin z Krasnobrodu, wezwać do siebie Szarskiego.
Marylka ani myślała ukrywać swojéj radości na