Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

247
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

go, który cały swój żywot ma w duszy? Komuś innemu świat jeszcze coś dać lub odebrać może, ale mnie?... nic.
— Ile pan masz lat? sześćdziesiąt czy siedmdziesiąt pięć? zapytało dziewczę z odwagą, która mu przybywała co chwila.
— Nie liczę, ale i o ośmdziesiątbym się nie sprzeczał...
— Biedny staruszek! rozśmiała się Mania, gładząc go pod brodę.
— Ale pan wpadasz w Byronowskich bohaterów, z których się masz zwyczaj tak srodze naśmiewać... to przesada! Możnaż tak prędko wyżyć cały zapas boży? zmarnować te skarby młodości?
— Wiele może cierpienie, wiele mogą ludzie... począł Stanisław. Nie mogę się przed panią spowiadać, bobym jeszcze bardziéj w jéj oczach wyglądał na Byronowskiego bohatera; ale wierz mi pani... tyle tylko mam siły, ile jéj trzeba do pracy... do życia już jéj nie stanie!
I zamilkli znowu. Marylka ruszyła ramionami.
— Doprawdy — szepnęła po chwilce — gdybym była podejrzliwszą niż jestem, gotowabym pana jak Mania posądzić o jakąś miłostkę w Wilnie...
Stanisław rozśmiał się serdecznie.
— Panno Maryo! zawołał wesoło nie zgadłaś niestety!... Nie będę się zapierał, że kochałem; ale to temu tak dawno, tak dawno, że to dla mnie przedpotopowe dzieje...
— Jak to! chyba w szkołach? choć ze strachem i bladością, ale udając obojętność, poczęła Marya.
— Nie pani, trochę późniéj, a zawsze za wcześnie!
— I?...