Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

235
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

i czasu, — słowem, zrobił się w oczach wieśniaka olbrzymem. Ale też podniosła się przez to wartość ściśnięcia jego dłoni, i współczucie okazane dla Stanisława nowéj nabrało ceny. Wszyscy w domu zachwyceni byli tym panem tak miłym, popularnym, tak serdecznym, a tak potężnie uczonym i dowcipnym. Pan Adam tylko obcy literaturze, nie smakował w tém wcale, a że zmuszony był milczeć, chodził kwaśny po kątach, i przez grzeczność sprzeciwiać się nie chcąc, ramionami tylko ruszał.
Na odjezdném, po staroświecku, całując rękę staruszki, rzekł pan te pamiętne do niéj słowa:
— Dziękuję pani za rozkoszną chwilę, którą spędziłem w jéj domu, i winszuję sobie, żem poznał tak znakomitego jak syn pani człowieka; ale razem pozwól mi pani w imieniu wszystkich prosić, byś go w domu i przy téj wiejskiéj pracy nie utrzymywała. Znajdzie się stu, co go w tém wyręczyć potrafią, a nikt nie zastąpi w literaturze naszéj, któréj jest nadzieją i ozdobą.
Sędzina już raz trzeci czy czwarty dygając niezmiernie nizko, chustką tylko odpowiedziała dylettantowi, tak była rozczulona; lecz to, co jéj powiedział, zachowała dobrze w pamięci.
Czcza to była grzeczność tylko, gdyż Stanisław w czasie całych tych odwiedzin nie mógł się wcale dać poznać i ocenić: gość bowiem sam mówił tylko, a gdyby Szarski mógł był tam nawet co swego wcisnąć, tak był nieśmiały, tak go olśniewał ten dowcip i nauka rozwieszona wspaniale i okryta świecącemi blaszkami, że ust nie umiał otworzyć. Pan mówił sam tylko, a słuchacza chwalił za to chyba, że uśmiechem