Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

229
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

do tego; widocznie to nie jego rzecz; jemu nad książką ślęczeć, nie gospodarować.
Wdowa zbywała to milczeniem, nic nie odpowiadając. Żal jéj się było rozstać z synem lub nawet chwilową zrobić mu przykrość, i choć także w duchu przypisywała Stanisławowi niepowodzenia we wszystkiém, wolała straty niż boleść dziecięcia, a nie widziała sposobu odrzucenia poczciwéj jego ofiary.
Szczęściem, nastręczył się jéj wyborny powód do uwolnienia Stanisława.
Jeden z tych wielkich panów literatów-dylettantów, których mieliśmy zawsze dostatkiem, a dziś więcéj niż kiedy, odwiedził pana Adama Szarskiego. Należał on do liczby tych, co sfrancuzieli zupełnie, czytali jednak i pisali po polsku; syn magnata bawił się piórem, jak drudzy końmi i psiarnią. Dowcipu mu nie brakło, bo na tém w sferze jego nie zbywa nigdy; czytał wiele, zwłaszcza w językach obcych; a że los dał mu dosyć świata widzieć i nasłuchać się niemało, a chwytać miał zdolność szczególną, uzbierał sobie ze źródeł różnych, z rozmów, z książek, wcale nieszpetny ładunek idei, nie swoich wprawdzie, ale zręcznie poprzerabianych do wzrostu i powiązanych z sobą umiejętnie.
Umysł to był szczególniejszego kroju, pojęcie bystre, pamięć nadzwyczajna, giętkość niesłychana, bierność suchéj gąbki nasycającéj się wszystkiém co jéj dotknie, ale wewnątrz nic swojego. Nie wyrobił w sobie jednéj myśli, nie urodził jednéj formy, ale jako eklektyk nadzwyczaj zręczny, wzorem być mógł w swoim rodzaju. Nikt się nad niego zręczniéj nie zapożyczał, nikt nie przyswajał i nie kradł tajemniéj; a w dodatku tak to wszystko po swojemu zamalowywał,