Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

218
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

runkach dostatku i swobody mógł być stosowny: ale w potrzebie ciężkiéj i mozolnéj pracy, roztarganemu na poły, nie wyżyć poetą, gdy co chwila obowiązki, strapienia i nędze żywota ściągają na ziemię.
Czasem chwilę jechał przepędzić w blizkich Jasińcach u Płachy, z którym razem gawędzili o poezyi ludu, posiedzieli zadumani, i niewiele zużywszy słów, podawali sobie dłonie do jutra...
Nikt zresztą nie zażądał go w sąsiedztwie, nikt ręki mu nie podał, a przybycie znanego już trochę po świecie pisarza, nie obudziwszy nawet ciekawości, napędziło tylko strachu. Każdemu się zdawało, że ten jastrząb porwie go i przybije do jakiéjś karty jak do pręgierza; uciekano od niego w kościele, spoglądając czy nie goni; w miejscach publicznych, w miasteczku, widział chodzące za sobą oczy, ale w nich strach tylko i wstręt łatwo było odgadnąć.
Zresztą stare pojęcia o literatach, literaturze i życiu poetów, odstręczały także od człowieka, który wśród żywéj i czynnéj społeczności wydawał się czémś wyjątkowém i ledwie nie pół-szaleńcem.
Tak minęło kilka miesięcy, a Stanisław nie zapragnął powrócić do miasta, i gdyby nawet chęć się ta w nim obudziła, nie mógłby jéj zadość uczynić, bo cały los rodziny trzymał w rękach. Matka, choć się jéj w kaźdéj czynności opowiadał, przywykła do uległości, słuchała go zasięgającego rady, ale mu nigdy słowa nie rzekła na to, co robił, ani od niego śmiała czegokolwiek zażądać... Bracia i siostry uważali go za głowę domu, a wielka odpowiedzialność, jaką wziął na swe barki, przerażając go, podbudzała do coraz nowych wysiłków. Nie szło mu tak jakby pragnął, a co gorsza, głosy, które słyszał wkoło siebie, całe za-