Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

187
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

A im ze smutniejszém czołem wchodził gość, tém pożądańszy był może... Smutek, który się nie uskarża, nie żali, nie płacze, pociąga ku sobie.
Zdziwił się Stanisław, znajdując tyle wdzięku w prozie życia, tyle niespodzianych stron dobrych w ludziach najniepozorniejszych...
Mieszanina ta złego i dobrego, z któréj się świat składa, jemu co był przywykł ludzi wyobrażać sobie poetycznie z jednéj bryły... pierwiastki dziwne, z jakich się składa rzeczywisty człowiek, czyniąc z niego jedno z najniepojętszych stworzeń, — zdumiały go, ale nieco pogodziły z braćmi. Znikł dla niego ideał, którego szukał na ziemi, pełny, czysty, wielki, ów dyament bez skazy... ale teraz okruchy jego poczynał widzieć wszędzie, i na każdéj skroni, na każdéj piersi błyskała mu jakaś gwiazdka maluczka. Zesmutniał dla niego świat młodości, ale tu i owdzie uśmiechała się jeszcze to myśl, to uczucie młodzieńcze, i trzeba się było z usty, co je wypowiadały, na chwilę pogodzić.
Dojrzewał w ten sposób Stanisław mimowolnie a praca poczęła się dla niego stawać znowu potrzebą i warunkiem żywota. Przypomniał sobie słowa Goethe’go, który na zapytanie jakiegoś podróżnego, co znaczy w jego domu kollekcya minerałów, odpowiedział z uśmiechem:
„To jest balast mego życia!“
I każdy z nas ładuje swój statek opróżniony jakimś balastem tego rodzaju... jakąś pracą, zajęciem, rozrywką, boby pozbawiony nadziei, którą do brzegu przewoziła młodość, zatonął w powrocie.
Jednym z domów, do których najczęściéj przychodził Stanisław, był szlachecki ów skromny dom pań-