Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

185
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

mużny? Wszystko, co go otaczało, świat ze swemi drobnostkowemi wielkościami, które pożerają uchodzące godziny, ludzie ze swemi kłopotami marnemi i dziecinną rozpaczą, dzieje ze swym jednostajnym rozwojem jednéj idei znikomości... wydały mu się tak licho, tak poziomo i maluczko obok boleści, którą przebył, że ledwie chciał na nie rzucić okiem. Własne i cudze utwory tak znalazł blademi, słowo ludzkie tak czczém, sławę tak dziecinną igraszką, myśl tak niepewnym wyrazem prawdy, poezyę tak słabém echem uczucia... iż wszystko odtrącał od siebie.
Założył ręce i rzekł w duchu:
— Żyjmy, by patrzeć i dożyć do końca!
Ale stan ten początkowy nie trwał długo. Jedyny przyjaciel, professor Hipolit, który siebie wprawdzie z rozczarowania wykurować nie mógł, ale doskonałym był gdy o leczenie drugich chodziło, świadek wszystkiego, powiernik Stanisława, postanowił go dźwignąć z upadku, dobrze stan jego pojmując.
Dawszy więc zasklepić się ranom rozpaczy, począł budzić Stanisława z odrętwienia całą siłą swéj przyjaźni. Wierzył czy nie w słowa swoje, ale je miał na podoręczu.
— Słuchaj, rzekł: dosyć już tego, czas wstać, plunąć i pomyśleć, że życia jedna jakaś tam miłostka pożerać nie powinna. Cożeś ty myślał? albo ci nie powtarzano od dziecka, co to foemina? Przecięż wiedzieć musiałeś, że na tym fundamencie nic się nie buduje, chyba szałas dla rozrywki, ale nie dom i świątynia. Wstydź się, żeby życie struć sobie jedną boleścią i jaką? po stracie kobiety!
— Mój drogi, odparł Szarski: mów co chcesz, bę-