Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

171
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

mogła, to rzecz dziwna, ale prawdopodobna; zimno jednak przyjęła gorące wyznanie, i kazawszy powstać kochankowi, posadziła go naprzeciw siebie, a poprawując chusteczkę obwijającą wiekuistą fluksyę, tak się do niego odezwała:
— Pan jesteś młodszy odemnie.
— Dusze nie mają lat, rzekł śmiało Bazylewicz; bo duch młodym jest zawsze.
— Śmianoby się ze mnie, gdybym za mąż poszła, nie wydawszy wprzód córki, któraby stosowniejszą była dla pana partyą nademnie.
— Pani! pani zabijasz mnie temi zimnemi, rozważnemi przewidzeniami... Ja się tylko jednego domagam słowa: kochasz mnie czy nie? oto pytanie żywotne.
Wdówka się uśmiechnęła i wyciągnęła ku niemu suchą, atramentem poplamioną rękę.
— Cierpliwości — rzekła — cierpliwości! Nic nie przyrzekam, ale pan nie rozpaczaj... O czas proszę, poznajmy się lepiéj wzajemnie.
Bazylewicz wziąwszy to za przyrzeczenie, upadł jéj do nóg znowu, i tak się ta scena skończyła.


Dla Stanisława świat marzeń był właściwie polem żywota, bo w nim więcéj mieszkał niż na ziemi; wszakże przyjaciele wciągali go gwałtem w kółko swoje, między ludzi. Tęskny gościł w niém przybyszem, nie znajdując nigdzie tych wrażeń, tego zapału, szczerości, jaka cechowała młode towarzystwo współuczniów jego na ławach akademii. Ani tego wylania się mimowolnego, ani tego zapomnienia o sobie,