Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

114
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

ciołmi przy maryaszu pędzić wieczory, gdy Stanisław zapukał i wywiódł go z sobą.
— Panie Horyłka — rzekł — potrzebuję twojéj pomocy; musisz mi jéj udzielić... tyś tak uczciwy człowiek...
— Ale dalibóg pieniędzy nie mam! — przerwał poprawiając myckę Horyłka.
— Tu nie o to chodzi... możesz ich nawet dostać!
— Rzeczywiście, żem człek uczciwy i honorowy, to wszyscy wiedzą... No! co potrzeba, co potrzeba, byle nie pieniędzy!
— Potrzeba mi — rzekł rumieniąc się Szarski — stancyjki skrytéj trochę, nie na oczach, bezpiecznéj.
Horyłka poprawił mycki z drugiéj strony, i rozśmiał się w kułak po cichu.
— Aha! złapał Kozak Tatarzyna.... Nie mów pan daléj... rozumiem... było się młodym... Taka stancyjka jest u mnie...
— Nie! tu być nie może... naraj mi gdzie domek na ustroniu, daleko..
— Czemuż nie u mnie? czemu nie u mnie?
— Nie, bo nie... wyszukaj co innego, panie Horyłko!
Gospodarz się zamyślił.
— A jest — rzekł — za Zielonym mostem, cioteczny mój brat Gilgin; napiszę do niego karteczkę... ale...
— Pisz, a prędko...
— Kobieta? spytał Horyłka, ciekawie patrząc w oczy.
— Pisz, a prędko, a prędko!
— A za nastręczenie? coś kapnie?
— Co zechcesz!
— Ba! pobogaciałeś pan!... No! no! targować się