Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

225
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

wodę, pełnym co wieczór, niby przypadkiem rozrzucone owoce, to pieniądz jakiś między książkami. Widocznie ktoś chciał mi ulżyć ciężaru, a pragnął, bym tego nawet nie postrzegł. Dzban szczególniéj zwrócił uwagę moją; zaczaiłem się, śledziłem, i ze łzą w oku dopatrzyłem, że wypieszczone to dziecko, gdy sądziło, że mnie nie ma, samo mi dźwigało na strych tę jałmużnę kropli wody! A teraz, powiedz, uderzywszy się w piersi, czyby ci nie żal było tak poczciwe serce zasmucić?
Szczerba umilkł, i męzka twarz jego powlokła się zamyśleniem, którém pokrywał uczucie, chcąc się z niém utaić.
— Dziś, kończył Staś: gdym zapowiedział, że dom ich opuszczam, nie rzekła mi słowa, ale na twarzy jéj dojrzałem tylko płynące dwa łez strumienie, z któremi przedemną uciekła.
— A! to źle! to źle! to najgorzéj właśnie! odezwał się wreszcie przyjaciel. Potrzeba ci uciekać... bo na czém się to skończy?
— Przyrzekłem im, choć się wynoszę, nie przerywać lekcyj.
— Tak! i latać z Łotoczka na Niemiecką ulicę codzień!... szalony! Zawsze to jednak lepiéj już niżeli tam mieszkać... Jutro, jutro się musisz przenieść do Dormundowéj; tęskno ci będzie, i ona tam po tobie zapłacze... ale czas! o! czas!
— Zapomni! dokończył smutnie Stanisław. Zapomni! powtórzył i wyszedł powoli.
Gdy wróciwszy do swojéj izdebki zapalił świecę, chcąc resztę pakunku dokończyć, zdumiał się postrzegłszy na stoliku, na tomiku poezyj, który był