Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

224
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Paweł się uśmiechnął.
Ideały — rzekł — schowaj do poezyi... w życiu ich nie spotykamy! Są ideały pięciominutowe, kwadransowe, półgodzinne, tygodniowe, półroczne, ale nie znam, którychby uroku nie rozbiło, nie rozwiało bliższe poznanie i zetknięcie codzienne. Na każdym jest ziemska plamka! Cóż my, jeśli nie blade odciski prototypów nieśmiertelnych, które tak cudnie odgadł stary Plato! W ręku natury odlewającéj nas z błota, bozka forma w niwecz idzie: są lepsze i gorsze egzemplarze, ale nie ma niestety! doskonałych; nie ma ideałów, tylko w nas, co marzymy świat, jakiśmy z niebios i rąk Stworzyciela wynieśli.
— Okrutny jesteś — odpowiedział Stanisław — ze swoją matematyczno-medyczną prozą, w któréj wszystko widzisz w jakimś półcieniu jednostajnym. Ale posłuchaj! posłuchaj! Jam nigdy trzech słów nie przemówił o żadném uczuciu do Sary, nigdym z jéj ust odpowiedzi na inne niż na suche pytanie naukowe nie słyszał... a dziś... widziałem łzy w jéj oczach.
— Klękam przed łzami, bo wszelka łza święta; ale cóż na nich zbudować można? zapytał Szczerba. Na Boga! to już aż do łez przyszło! Stanisławie! zaklinam cię, ratuj się od podłości ucieczką!
— Jeszcze słowo tylko, odpowiedział Stanisław spokojnie. Znasz życie moje... wiesz, w jakiéj je nędzy spędzać muszę, choć się nie skarżę... a raczéj nie wiesz i nie znasz nawet połowy tego, com ja wycierpiał, bom się z tém taił umyślnie. Dawno już temu, zacząłem postrzegać w mojéj izdebce jakby ślady obcéj, pracującéj dla mnie ręki; w początku zdało mi się to przywidzeniem. Znajdowałem dzban, z którym chodzę po