Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

201
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

mu Szarski. Jak mi się pan miewasz? Jakżem rad, że widzę pana!
Falszewicz wszedł powoli, wciąż się oglądając zdumiony; zaledwie mógł przemówić, tak go wszystko co widział dziwiło; ruszał tylko ramionami i krążył w koło oczyma.
— Panie! panie! i pan się tu nie boisz żyć pomiędzy tymi nieprzyjaciołmi krwi chrześciańskiéj? Wszak pana na Wielkanoc zarznąć mogą! A! czy to ja tak spodziewałem się znaleźć pana!
I padł na krzesło, ocierając pot z czoła.
Staś się rozśmiał.
— Widzisz — rzekł — że żyję zdrów i cały...
— Aleś zmizerniał!
— Mój panie, odparł Szarski; może to i z głodu, bo ci się przyznam, że czasami... czasami nie miewam do zbytku.
I uśmiechnął się boleśnie.
Falszewicz usta otworzył przestraszony.
— Możeż to być? nie mieć co jeść ani pić! wyrzekł z westchnieniem wieśniaka, który nie pojmuje do tego stopnia posuniętego niedostatku.
— O! pić zawsze jest co! odparł Szarski z uśmiechem: na, to woda, a pod Św. Janem jéj nie zabraknie... Widzisz mnie pan nawet w tak smutném położeniu, że nie mogę cię przyjąć jakbym chciał, bo grosza przy duszy nie mam.
— Proszę! proszę! zawołał preceptor: to dziwna rzecz... a u nas mówili, że pan za jakieś dzieło swoje ogromne wziąć miałeś pieniądze!
— Prawda! ogromne! zaśmiał się Szarski. A! nie mówmy o tem lepiéj. Powiedz mi raczéj, kochany panie, powiedz co się tam dzieje z ojcem i matką, brać-