Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

149
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

Sara go nie widziała; Staś zmieszał się, zarumienił, uczuł niepokój nieopisany, ale go nie okazał po sobie. Starzec stał tak długo z daleka, wreszcie wyciągnął ku niemu rękę stuloną i gróźb pełną, plunął i zniknął.
Nazajutrz Abram podkradł się znowu, i znowu temi oczyma złości pełnemi pastwił się nad Szarskim, który odezwać się nie śmiał, żeby Sary nie strwożyć, a nie mógł spokojnie przenieść tego piekielnego wzroku z pod brwi siwéj, wprost wymierzonego w jego piersi.
Na wyrazie wejrzenia omylić się nie było podobna, bo buchało gniewem tajemnym. Stary, który z synem i synową walczyć nie chciał, usiłował w ten sposób odstraszyć młodzieńca i odpędzić, aby przytomnością swoją, tchem nieczystym, zbliżeniem, nie kalał wnuczki jego. Ale Stanisław męcząc się trwał na stanowisku.
Innego wieczoru, gdy odchodził po pożegnaniu z Sarą, w samych drzwiach uczuł się z przerażeniem schwyconym za barki i wypchniętym gwałtownie, a obróciwszy się, postrzegł nad sobą zwieszoną straszną głowę starca, która wnet znikła w cieniu.
I to go nie odstręczyło jeszcze; rozśmiał się i nie rzekł słowa... żyć musiał! Wszystko znieść było potrzeba, nawet razy szalonego starca, który nienawidził goima.
W kilka dni potém, późno w nocy siedział w swéj izdebce Stanisław zamyślony, gdy nagle na progu, w otwartych drzwiczkach, zjawił się przed nim wsparty na kiju Abram.
Snadź wybrał się niepostrzeżony od nikogo, boso, w pończochach tylko, by chodu jego nie słyszano,