Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

122
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

kiém westchnieniem zbiegł na dół do mieszkania kupca.
W sali już znalazł panię kupcową usadowioną na kanapie, podpartą na ręku i zadumaną. Dawid przechadzał się także w szlafroku, w pantoflach, z cygarem w ustach. Oboje ledwie skinęli głowami akademikowi, a matka wstała, żeby zawołać córki. Stanisław tymczasem rozkładał książki, przygotowywał papier, niepokojąc się uczennicą i nauką. Wtém na szelest sukni we drzwiach podniósł głowę, spojrzał, i zdziwiony stanął wryty.
Tak uderzającéj piękności nie widział jeszcze w swém życiu.
Sara weszła majestatyczna, spokojna, bez zarumienienia, bez obawy, śmiało czarne swe potężne wejrzenie zwracając na młodego chłopaka, który uczuł się niém wzruszony do głębi. Dziewczę ubrane było dosyć wykwintnie, a nic w ubiorze jego nie zdradzało Żydówki. Dwie ogromne kosy czarnych kruczych włosów spadające na plecy, jeszcze jéj dodawały wdzięku. Pozdrowiła nauczyciela, i gdy przemówił rozpoczynając, utopiła w nim oczy tak bystre i ciekawe, że cała trudność, jaką się spodziewał znaleźć, znikła. Uczuł, że ma przed sobą istotę niepowszednią, nie proste dziecię wygnanego i skarlałego plemienia — ale kwiat wybrany szczęśliwie ręką losu, w którym odbiły się barwy i wdzięk zagasłéj epoki i umarłego żywota.
Sara słuchała go tak, że każde słowo jego odbijało się w jéj oczach pojęte i przyswojone; nie rumieniąc się, nie lękając nawet swéj niewiadomości, w prostocie ducha odważnie mu odpowiadała na zapytania, trochę złamanym językiem, ale mową pełną uroczych dzięków i jak śpiew melodyjną. Bo w mowie każde-