Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pomywaczka.pdf/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W sali palił się ogień na kominku, w żyrandolach światło; u drzwi Louis drzemał oczekując, a Dzidzi na aksamitnej poduszce zawarczał z daleka, mniej będąc zuchwałym w niebytności pani. Starościc rzucił się na krzesło; głowę miał pełną obrazu, który tylko co widział, serce jakieś rozkołatane, niespokojne. Szczęście sielankowe księcia Józefa w tym salonie zdawało mu się prawie śmiesznem, tak jak ów salon z izdebki Julki wydałby mu się nieprawdopodobnym. Porównywał w myśli Annę z tą prostą dzieweczką i namiętność tylko ciągnęła go do pierwszej, gdy do drugiej wiodła siła nieznana spokojnego współczucia.
— Jestem śmieszny przez swoją wrażliwość, rzekł do siebie. Jak to być może, żeby to dziewczę taką w mych pojęciach czyniło zmianę? Dlaczego Anna zdaje mi się mniej powabną? Dlaczego te wspaniałości i zbytki rażą mnie jak teatralne łachmany?...
Domawiał tych wyrazów, gdy szmer się zrobił w domu, i piękna Anna w szalu indyjskim, który się za nią wlókł puszczony z ramion, w toku z piórami, wśliznęła się do salonu... Dzidzi wybiegł naprzeciw niej, szczekając.
— A! starościc! zawołała, szukając oczyma nie jego, ale zwierciadła — z raportem! nieprawdaż?...
Staś zdziwił się, mimo blasku stroju obrachowanego na podniesienie jej wdzięków, znajdując ją mniej piękną niż zwykle, ładną sztucznie, zbyt wymuszoną pięknością. Anna rzuciła się na sofę.
— Cóż masz? spytała cicho, ze zwierciadła rzucając na niego wzrokiem omdlałym.
Starościc nie bez zgryzoty pewnej sumienia zaczął jej opowiadać wszystkie przygody. Anna słuchała milcząca, niekiedy uśmiechając się kwaśno. Mimowoli w mowie starościca czuć było zazdrość trochę i zbyt wielki zapał do ubogiej dzieweczki.
— Wszyscyście tacy, przerwała mu wśród opowiadania Anna, byle co nowego, niezwyczajnego, choćby biedne dziewczę z garderoby... imaginacya się zapala... A! fe!
— Pani, rzekł Staś, to wygląda wcale inaczej, niż sobie wyobrażasz...