Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poezye i urywki prozą.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szlacheckich. Nie pamiętam już, kto ze starej szlachty, co się kontuszowo jeszcze nosiła, w paradnym stroju przybył na obiad do dziadka, bawił aż pod wieczór. Gdy wyjechał trybą ku Sosnówce, wyszedłem i ja na przechadzkę w tę samą stronę. Jakież było zdumienie moje, gdym pod lasem znalazł owego paradnego gościa, siedzącego na suchym rowie i strój kosztowny sub Jove, zamieniającego na płócienny kitel i kozłowe buty. Dało mi to pierwszą oszczędności naukę. W ten sposób suknie dziadowskie przechodziły na wnuków.
Prawie zawsze dla nabożeństwa w kaplicy bawił reformat w Romanowie, często zajeżdżali kwestarze. Za jednego kapelana, z którym się jakoś zuchwale i nieprzyzwoicie znalazłem, oskarżony, dostałem od dziadka w skórę, abym na przyszłość kapłanów szanował. O tem pro memoria tem mocniej przypominam sobie, gdyż był to casus pierwszy i ostatni w życiu. Wogóle reformaci byli ludzie dobrego humoru i prostoduszni.
Na obiad i wieczerzę uderzano w bęben i schodzili się naówczas wszyscy domownicy do stołu. Prababka jadała u siebie, bo bardzo często pościła. Oficyaliści dworscy, młodszy Piwoni i starszy rachmistrz Więckiewicz zapalony myśliwy, wirtuoz na skrzypcach, zjawiali się także.
Więckiewicz, o ile u stołu bywał milczący, stanąwszy przed gankiem niewyczerpane miał do opowiadania szczegóły z lat dawnych, z 1812 roku, gdy przed kozakami do Kraszczyna uchodził. Pamiętał on jeszcze bodaj dziadowską dzierżawę Bobrujskiego starostwa. Spluwając często, wspomagając się wstawianem ciągle: „Mości dobrodzieju”, gładząc peruczkę, Więckiewicz z zapałem postokroć jedno powtarzał. A choć już trzy-