Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siedzieć na ławie, gdyby się egzamina nie udały. Miarkujesz, jak to nas biedaków obchodziło, nas kilku, cośmy byli sieroty, cośmy żyli w dzień z tego, co bogatszym przepisując seksterna, zarobiliśmy w nocy; nas, cośmy nie mieli dobrego płaszcza ani butów, cośmy cali nadzieją żyli i każdą chwilę zbliżającą nam jej uiszczenie, liczyliśmy niecierpliwie. Długo siedzieliśmy tak za stołem, powtarzając z kolei całą anatomję i ciągnąc losy. Na nieszczęście wypadły mi kilka razy pytania z osteologji, na które dokładnym opisem kości odpowiedzieć nie mogłem; zląkłem się tego strasznie i postanowiłem noc całą siedzieć nad osteologją, żeby się jej dokładnie wyuczyć, aż do najmniejszych apofizys, eksostozys, rowków, garbków; słowem od A do Z.
Biło w pół do dwunastej. Zapaliłem nowy kawałek świecy, wypiłem szklankę zimnej wody, nałożyłem fajkę, zażyłem tabaki i natężyłem umysł, żeby sen odpędzić. Potem wyciągnąłem zapylone seksterna i z szafy cały szkielet złożony z różnych kości, zbieranych po cmentarzach, kupowanych, kradzionych. Rozłożyłem kości przed sobą i zacząłem się uczyć. Lecz zaledwie usiadłem, powieki mi się kleić zaczęły — bo już dwie noce nie spałem. Próżno odpędzałem sen myślą mojej nędzy, losu, straconego roku — wkrótce stał się dla mego ciała tak silną potrzebą, że wszystkie inne zabił, usiadł mi na oczach,