Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

którego usta czuła jeszcze na palących wargach swoich, miałby podobny pocałunek dać drugiej kobiecie, służącej? tego nie pojmowała, nie chciała wierzyć, a zmuszona uwierzyć, mimowolnie zapłakała nad robotą.
— To chłopiec zupełnie zepsuty! — odezwał się pan Werner, próżniak, nigdy nic z niego nie będzie.
— Może w tem jest jaka omyłka, zdało ci się — odważyła się przebąknąć pani Werner.
— Moja pani, to nie jest omyłka! moje oczy się nigdy nie mylą — wybuchnął stary, stukając nogą, — moje oczy się nie mylą! widziałem od dawna, że był zepsuty, — będzie to rozpustnik! — Nie mogę go tu dłużej trzymać, boby mi popsuł Franciszka. — Czemu się to po Franciszku nie pokaże?
Matka kiwnęła głową.
— I ten nie lepszy.
— Nie w łaskach u pani! — zawołał Werner, tak! aleć jego zabawki, psy, konie, myślistwo nie są zgorszeniem i grzechem, — a on nigdy chwili nie zpróżnuje, Franuś będzie człowiek; zna się na gospodarstwie, pomaga mi; tamtemu raz tylko dałem rejestra, to djabli wiedzą co porobił. — Zawsze próżniak, smutny, nudny, i zepsuty! o! zepsuty! Próżny tylko z niego ciężar w domu. — Ludwice proszę obrachować co się należy, i precz!
Pani Werner i córka wyszły z salonu.