Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stanowczo, nim pan Werner miał czas przyjść do siebie z zadziwienia.
— Córka! — wrzasnął okropnie — ja nie mam córki! ona splamiła moje imię, ona nas zhańbiła, ona nie jest moją córką! ja jej nie znam, ja ją przekląłem! ja nie mam córki! — I odepchnął Marję, która leżała u nóg jego, i odskoczył w drugi koniec pokoju.
— Precz, gadzino! precz ode mnie!
— Ojcze! odepchnij, lecz nie przeklinaj — słabym głosem odezwała się Marja.
— Przeklinam! — zawołał ojciec. Ona pełzła do niego i głowę położyła na jego nodze i całowała ją płacząc! biedna Marja!
— Idź precz! słyszysz! idź precz, nierządnico! nie znam ciebie, znać nie chcę! idź stąd, idź precz! — I w gniewie uderzył ją nogą po głowie. Padła bez przytomności.
Pani Werner skoczyła do niego.
— Barbarzyńco! — zawołała, obejmując córkę, w rozpaczy — zabiłeś swoje dziecię... potworo! Patrz! ta krew twoja! zabijże i mnie jeszcze, zabij wszystkich, zabij, żebyś sam został!
Werner krew zobaczył, zakrył twarz rękami, rzucił się do drzwi i chciał uciekać.
— Nie! nie ucieczesz! — zawołała matka, chwytając go za rękę — nie, nie ucieczesz, zbójco od tego widoku! Chodź! patrz! pij tę