Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

twoją! I ja cierpię, wyrywając się z twego uścisku, — lecz czynię to dla ciebie.
— Ale ja tego nie chcę! — wołała Marja — na cóż mi sława, kiedy mam sumienie? na co mi świat, kiedy mam ciebie? Weź mnie z sobą! — I przytulała gorącą twarz swoją do jego twarzy. Ale Gustaw po długim uścisku wyrywał się od niej, smutny jechał do domu, a nazajutrz wracał znowu dzień z nią przepędzić.
W kilka dni po ucieczce, siedzieli razem u pieca na kanapie, wieczór był chłodny, jesienny wieczór. Sami jedni w tej szarej godzinie rozprawiali o swojej przyszłości, tworzyli projekta i obejmując się rękoma, o swoim domu przyszłym, o swoich dzieciach przyszłych, o swojej starości spokojnej gwarzyli. Gustaw spokojniejszy już po napisaniu listu do państwa Werner, jak ona dziecinny, pomagał jej budować te zamki na lodzie — czasem tylko myśl o biednym Olesiu opuszczonym chmurzyła jego czoło. — Oleś się także ożeni — wołała Marja — to dobry chłopiec, znajdzie sobie dziesięć za mnie jedną; taki trzpiot prędko zapomni!
— Daj Boże, bo chciałbym, żeby na tem nie cierpiał — rzekł Gustaw. W tem właśnie miejscu rozmowy wniesiono świece, gazety i listy z poczty, które Gustaw z tego miejsca odbierał. Jeden był z czarną pieczątką do Marji. Zadrżała biorąc go w ręce i spojrzała na Gustawa: on