Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Serce Gustawa bolało nad Marją, której wspomnienie niósł z sobą, nie mogąc pogodzić dawnych pamiątek z teraźniejszą jej obojętnością. Kochał tamtę, Marją dawniejszą, z którą się połączył ślubem pocałunku, przy śpiewie słowika, pod kwitnącemi bzami; dla tej drugiej Marji, słusznej i bladej, był zimny. Szkoda mu było tamtej, a tamta już umarła, tamtej nie było już na świecie, tylko w sercu jego, i nigdzie nawet w niebie nie miał jej zobaczyć. Tamta Marja była robaczkiem, z którego wyleciał i rozwinął się motyl, a w tym motylu nie było jednak nic z dawnej postaci, nic dawniejszego, choć był tym samym robaczkiem. I ludzie zmieniają się jak motyle!
Lecz erotyczne smutki Gustawa rozbić się musiały o smutniejszą rzeczywistość nędzy, o konieczną potrzebę pracy dla życia. Sądził, że poświęcając się piśmiennictwu, literaturze, poezji, będzie miał i z tego kawałek chleba, i w tej chwili rachował nieborak, wiele mu przynieść może jego święty zapał i gorące myśli poetyczne! Stawały mu tylko na przeszkodzie młodość i nieznajomość, jeszcze miał przed sobą do odbycia cały nowicjat autorski, zaczynający się krytyką mechanizmu, bez myśli i sensu, kończący się triumfalnie papuziemi pochwałami głów cielęcych: nowicjat straszny, którym potrzeba przejść we wszystkich upokorzeniach i mortyfikacjach ciała i duszy, póki na uściech tłumu