Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

owionie ziemię wystygłą, że kobieta odepchnie kochanka, a mąż wzdrygnie się na usta kobiece — słońce zajdzie raz ostatni... I cicho, i ciemno, głucho będzie na pustej ziemi, jak było przed ludów początkiem, przed początkiem życia!


XIII.

Lud się na Corso gromadził. Po ulicy biegał człowiek. Starzec to już, obdarty, pół nagi, z łysą głową, z krwawym wzrokiem, ze ściśnionemi pięściami. Na nim łachman, na łachmanach kwiaty poprzyczepiane, na skostniałych palcach pierścienie, na szyi jego łańcuch złoty, bukiet w ręku.
To Maledetto, szalony, pokutuje znowu za grzechy tajemniczej młodości swojej. A lud biega za nim ciekawie, jak w czasie karnawału za wozem Pulcinella, jak w nabożeństwa za processją. Bo jemu wszystko dobre, byle wrażenie dostać, byle mu się tam w piersi czemkolwiek rozkołatało.
Ale czegoż tak szaleje Andrea?
Posłuchajcie rozmowy ludu i krzyku starca.
— Signor Andrea oszalał — powiada Milanese z ganku — ja tylko wiem dla czego?
— Dla czego Bartolo? — pyta Annunciata.
— On miał kochankę.
— A! a! — zaśmiała się Charita, Annunciata i Madona. — Signor Maledetto kochankę? kiedyż to stare pnie spruchniałe mają kochanki?
E vero! — poważnie powiada Bartolo — miał kochankę. Kupił ją za wielkie pieniądze. —
— A chybaż.