Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówił Jan, kiedy w spokojną noc włoską, malował Pepicie swój kraj rodzinny. A jej po drażliwem ciałku zimny dreszcz na sam obraz chłodnego kraju przebiegał. — I jakże tam żyjecie, mówiła, wydziedziczeni z dnia, ze słońca, z błękitu niebios i woni pomarańcz, Jakże tam żyjecie zimą? Jak tam żyjecie z mroźnemi sercami kobiet waszych, bez płomieni miłości, bez gorących, co na życie całe rozgrzewają, uścisków? — A Jan milczał i niewiedzieć dla czego, choć szcześliwemu za zimnym tęskno mu było krajem!..
— My ztąd nigdy nie wyjdziem — szeptała — O! bom ja dziecię Italji, i kocham ją jak matkę. Innej nad tę ziemię — ojczyzny nie znałam. Jej to kwiaty kołysały mnie, jej wonie mnie poiły, jej słońce mi wzrost dało i życie wlewało. I nie mogłabym żyć pod innem niebem, gdzieby nie było płowego naszego Tybru, kochanego Rzymu o wielkich ruinach, i braci mojej — ludu.
— Zostaniemy tu, kochana, zostaniem tu na zawsze — do śmierci. — A gdzieś pod garstką topoli, na starem popielisku rzymskiem, posypanem szczątkami potłuczonych amfor, położą nas na wieczny spoczynek i posadzą na grobowcu dwa twoje lube drzewa pomarańczowe, i jaśmin którego gałązka miłość naszą poczęła? Nieprawdaż kochana?...
— Nie mówmy o grobie, mówmy o życiu! Długo jeszcze, długo żyć będziemy. — Gdzieżby śmierć rozpleść chciała nasz uścisk, chłodem owiać dwa serca, co biją tak żywo?
I milczeli w uścisku. — Uścisk wszystko powiada, całą historję ludzi od stworzenia świata, całą przyszłość tajemniczą do końca. — To wielki węzeł symboliczny, co wiąże przeszłość z przyszłością... a gdy taki chłód