Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sze ulice i w puste zabiegli przedmieścia. Tu rozszerzający się widokrąg straszliwszym jeszcze uczynił ten obraz.
— O! Matko święta, ratuj nas! — wołała całując medalik na szyi zwieszony Pepita.
Jak zajrzeć, ciemności się stały straszne, głębokie, chaotyczne, niżej czerniała nieprzejrzana ziemia, w górze czerniały ledwie gdzieś niegdzieś rozsunięte trochę obłoki. Na ich tle ponurem, stare mury i rozwaliny Rzymu malowały się olbrzymiemi masami, niekiedy rozjaśnione błyskawica bielejąc poczwarnie jak szczątki Babilonu, jak odłamy wielkiej przedpotopowej stolicy... pustej i zniszczonej gniewem Bożym. Wicher zabiegając w mury i zwaliska wył, jęczał i dziwnemi odzywał się głosy, a uderzający piorun jeszcze się toczył daleko po płaskiej Kampanji Rzymu, gdy już drugi z łoskotem rozbijał powietrze i wałami jego miotał. Bernard nie mógł się wstrzymać od wykrzyku: — Co za obraz cudowny! co za efekt niezrównany! co za studjum dla Martina! To burza przedpotopowa! O! czemuż tego odmalować nie można!
A gdy tak artysta, zawsze wierny swej naturze, unosił się nad obrazem, Jan ledwie wiedział, że jest burza, i potoki deszczu obmywają ich. Okrywszy Pepitę swym płaszczem, obsypując ją gorącemi pocałunki, jechał za Bernardem, lub raczej puścił cugle koniowi posłusznemu i przywykłemu iść za przewodnikiem. Kilkogodzinna ta podróż w Kampanji Nadtybrowej wieki dla nich trwała. Co tam było pieszczot okrytych szatą nocy i burzy! co słów urywanych a tak wyrazu pełnych, jak serce z sercem bijąc przelewało jedno w drugie i dwoiło namiętność!