Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jan dobył sztyletu i oba rzucili się na siebie z wściekłością. Pepita znikła z okna.
Nad wodą Tybrową, dwaj zapaśnicy zawinąwszy płaszcze na ręce, miotali się w próżnych ku sobie wysiłkach. Jan wyuczył się bić sztyletem, a myśl że Pepita nań patrzy, że czarno-oka ma być tej walki wygraną, dodawała mu siły i zręczności. Jeszcze rozmarzony rozmową, co go w siódme niebo uniosła, byłby na olbrzyma się porwał. Lazar był silny, ale w tej chwili niższy duchem od przeciwnika swojego; jedno zemsta i gniew nim władały. A tam była miłość i gniew i zemsta i zajadłość i uczucie szczęścia, tyle siły wlewające w człowieka. Dwa razy Lazar przeszył na ręku Jana grubo nawinięty płaszcz, dwa razy żelazo zimne drasnęło go po skórze; raz znowu dobył się sztylet aż do piersi jego, ale nie głęboko. Lazar kilkakroć ranny wściekle przeklinał i coraz popychał w wodę przeciwnika.
W tej chwili Pepita ukazała się na brzegu z rozwianym włosem, zapalonem okiem i żelazem w ręku. Lazar tyłem był ku niej zwrócony, i nim ją obaczył, już poczuł uderzenie z tyłu, którem go raniła w krzyże. Zachwiał się, Jan zwrócił i popchnął go ku wodzie nowem uderzeniem.
Lazar dwa razy tylko zawołał: — Pepita! Pepita — pochylił się i upadł w Tybr. Plusnęły fale.
W tej chwili Jan ulitował się nieprzyjaciela, rzucił się go ratować; ale pochylony nad nim, wnet w silne schwycony ramiona sam upaść musiał. Nowa tedy walka na którą płacząc z załamanemi rękoma patrzała Pepita. Ciemna noc nie dozwalała dojrzeć co się tam działo na fali Tybrowej; ale zwabieni krzyki sąsiedzi już biegli do brzegu, biegł Paolo z nimi. Jeden z nich powstał