Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I w ulicy już dawno wszystko spało, już Milauese sklepik swój przymknął, fontanna tylko nieuspana mruczała, i czasami krok opóźnionego ozwał się tylko na kamieniach, a Jan nie spał jeszcze. Gdzie mu tam sen, przy takiem serca biciu, duszy rozkołysaniu? Już nareszcie myśl, pragnienie, żądza, wzięły na się ciało, oblekły w postać i obiecywały przyszłość, rzeczywistość! Lecz będzież to spodziewane, będzież to serce gorące, miłość olbrzymia, wielki ów pożar pożądany? Z tych oczu czarnych i płomiennych, czy patrzy uczucie czy szyderski chłód? Może to tylko wesoła zalotnica, może zimna małpeczka, może... I Jan obawiał się puścić serca za daleko i wstrzymywał się wędzidłem silnej woli. A tym czasem przed oczyma stała mu Pepita. Pepita w okienku latoroślą winną strojna, w kraśnych koralach, w złocistych zausznicach, z koralowemi także usty, z słoniowemi ząbkami, i słyszał głosik jej szepczący: — Dobra noc. — Co mu tam niebezpieczeństwo! Wiedział że się narażał na sztylet czyjś, na zemstę Transteveranina, ale ofiara życia za godzinę miłości czemże jest? Tak mówił w sobie i miał słuszność. Ofiara życia niczem przy rozkoszy uczucia nadziemskiej szczęśliwości. Ale ile tu warunków! ile razy serce zastygnie myślą: — Miłość-że to szczera, wieczysta, czy burza chwilowa, czy namiętność cielesna, czy zwodnicza przedaż, czy bezmyślne obłąkanie? I noc schodziła, a wschód się wyjaśniał, rumienił, promienił, złocił, zapalał, gorzał, roztaczał ogromnem morzem jasności, a on oka nie przymknął. Trzymał zawiędłą już gałąź jaśminu i marzył. Roma spała po bezsennej także nocy, Cisza głęboka, uroczysta nad nią, i słońce tylko zdawało się starego pilnować grodu. W dalekich gdzieś