Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziwnie namiętny, ognisty, równie łatwy do boju, zwady i krwi rozlewu, jak reszta teraźniejszych Rzymian do korzystania z dobroduszności podróżnych, do oszukaństwa wszelkiego rodzaju. Rzekłbyś, spojrzawszy na twarze dzikie, na brwi czarne, oczy ogniste, czoła poorane i sztylety zawsze rdzą krwawą okryte, że to osobny naród, jakieś potomki barbarzyńców, co Romę jak robaki stoczyły; — tak niepodobni do reszty Rzymian podłych, uniżonych i szalbierzy. Transteveranów boją się nawet ich współziomkowie, albowiem nie ma dnia bezkrwawnego na drugim brzegu Tybru, nie ma kłótni bez rozlewu krwi, i policja papiezka lęka się zbyt daleko zapuszczać za płowy Tybr. Przypadkiem to czy umyślnie do Transteveranów Jan zabłądził, nie wiem. Ale tu inny pozór miało miasto. Uliczka, którą szedł, nie rozlegała się śmiechy i żarcikami Pulcinellowemi, głucho przebrzmiewały gitary, prawie nie widno było kobiet, mężczyźni z chmurnem wejrzeniom siedzieli na progach domostw — gdzie niegdzie na rogu płonęła drżąca lampa przed kamienną we wstążki, paciorki, eks-vota i kwiaty strojną Madoną. — W oddaleniu podniesiony głos skłóconych, brzmiał czasami gwałtowny, to stłumiony, wyrywał krzykiem i ucichał; to płacz kobiecy przeleciał, to kwilenie dziecka, to śmiech ściskający serce. A wszyscy Transteveranie, jakby gotowali się do boju, stali zbrojni, z rycerską postawą, marsem na czole. Gdy Jan przechodził, powiedli za nim oczyma, bo mimo stroju miejscowego, poznali w nim obcego po jasnych włosach, po chodzie, po sposobie noszenia sukni, po czemś nieschwyconem co zdradza. On na to nie zważał. Z za okien i okienek nie jedna głowa kobieca wyjrzała i długo za nim wzrokiem powiodła. Dwóch