Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czuł się jednostką tak znikomą — a kiedy pomyślał nad tymi co tu żyli, zmarli, co gmach wznieśli, co doń pielgrzymowali, upokarzał się mimowolnie. Dzieła genjuszu gniotły go także do ziemi. — Myśli wyryte wszędzie, myśli wielkie i wieczystej prawdy, uciskały go. Sam olbrzym świątynia upokarzała człowieka wynosząc ludzi. Bo człowiek, to ziarno piasku w tej górze potężnej, która się ludzkością zowie. — Cóż dopiero Katakomby? Tam wspomnienie ofiar, męczeństwa, dobrowolnego zaparcia świata, powietrza, braci, przejmowało go czcią, zalewało wstydem. — Godziż się żyć dla namiętności tylko wobec takich przykładów? Namiętność, to ja; a wielka myśl, której człowiek sprężyną, narzędziem, to dobro ludzkości, to dzieło zbiorowej potęgi. — Namiętność jakże drobna wobec myśli dla dobra ogółu poświęcającej wszystko, wcieleniu siebie w żywot, w czyn. — Tak z całym Rzymem — gdzie stąpił Jan, wszędzie drobniał, wszędzie zmuszony był wyrzekać się siebie. — Ale to w pierwszych chwilach tylko, ogień wybuchnął wkrótce na nowo. — Jan puścił się obiegać miasto, już nie jak ciekawy turysta, ale jako namiętny ów młodzian, co z domu biegł gnany nadzieją, szukać serca namiętnego w Italji. — Dla czegóż najczęściej szuka się i goni napróżno? — Na placach, przy fontannach, w ulicach i kraciastych oknach, — spotykał on twarze kobiece młode i stare, spotykał oczy czarne, ogniste, namiętne rysy, ale nigdzie swojego marzonego ideału. Wszystko co widział dotąd, nie potrafiło go rozegrzać, zająć, pochwycić gwałtownie jak pragnął. — Szukał jednak. — Wedle myśli Jana, kochanka jego przyszła nie w klasie wyższej, nie w rodzinie możnych znajdować się musiała, ale u ludu. — Lud — mówił Jan,