Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oczyma Emilji i myślał: Płacze-li ona? — Lecz prędko zachwyt poetyczny obwijał mu szatą złocistą te myśli sino-czarne, szare, ciężkie. — Tylko we snach wracał do domu. — A we dnie żył Rzymem. — Spowszedniał Rzym dla nas, tylu go śpiewało nieudolnie, tylu czarująco opiało, opisało, wymalowało, że Rzym już nie ma tajemnic... dla oka; — ale są tajemnice dla duszy w nim, bo wrażeń nie nauczy książka, bo uczuć nie da ci najlepszy obraz. Książce braknie obrazu, obrazowi książki, a książki z obrazkami nie są ani dobremi książkami, ani znośnemi obrazy, we wszystkiem nie dostaje ci dźwięków, powietrza, ruchu. Oboje są momentami bytu, ale nie bytem. Nie zna kto nie był, kto wszystkiemi zmysły nie wziął w siebie obrazu, nie dotknął go, kto nie żył wśród niego. Jan się dziwił, mnóstwo rzeczy nowych spotykając tam, gdzie się ich najmniej spodziewał. — Począwszy od Bazyliki świętego Piotra do Katakomb milczących, tej kolebki chrześcjaństwa, w której ciemnościach wykołysało się dziecię — zwycięzca Rzymu starego; — wszystko znane tyle Janowi z opisu, pokazało się nowem i zachwycającem. — I była chwila, gdy targany w jednę stronę ku ojczyźnie, w drugą ku przeszłości Romy, zapomniał swojego samolubnego celu podróży. Uczuł się tak małym, drobnym, tak niczem, że wstyd mu było myśleć o sobie. Deptał kości bohaterów, kości świętych, pamiątki dwojakiego świata, nie mógł stanąć krokiem, by nie wzbudzić jakiego widma, co przeciw niemu wyrywało się z grobu i zapierało drogę sobą. — A serce tymczasem biło wezbraną żądzą gwałtowniej coraz. — W Bazylice św. Piotra, tym ogromie murów zlepionych jednę wielką myślą, uwieńczonych rzuconem na wierzch sklepieniem ręką genjuszu — Jan