Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie! namiętność wszystko tylko osładza. I nie ma boleści, która by się w niej nie stała rozkoszą.
— Nie rozumiem.
— Nie dziwię się! Ty nigdy nie pojmiesz, co nad twoję naturę i część tobie ukazanego twoim charakterem świata wychodzi. Tobie zawsze wydawać się będzie nienaturalnem, co nie twoje, dziwnem, czego nie podzielasz.
— Srogiś dla mnie.
— Wybacz, drogi Adamie. Ja i siebie niemniej srodze gromię. — Jam i sobie ciężki... O! gdybyś był kiedy w duszy mojej.
— Lituję się nad tobą... Ale nie masz-że sposobu?
— Przynajmniej, nie podany przez ciebie.
— Inny: dać cel życiu wielki, piękny, szlachetny i silnie zajmujący.
— Głodnemu, zrozpaczonemu i oszalonemu głodem, dajże pracę, daj cel!... On na brata rodzonego porwie się głodny, on się stanie...
— Każ sobie krwi puścić, Janie.
— Krew wypuścić powiedz, nie puścić — bo to co wam pomaga, mnie nie pomoże... Aby się pozbyć trawiącej żądzy, trzebaby ją wylać do kropli, ale cóżem winien? powiedz sam — com ja winien?... Na co poeci, na co pisarze, na co świat cały spólnik tego ohydnego oszukaństwa? — za młodu ukazuje nam w powietrzu ideał niedościgniony... Wszak nie jeden jak ja zapewne, zapali się tą miłością ku miłości i zginie lecąc ku niej, jak ku ogniu błędnemu. — Wszak nie jeden popsuje życie całe nadzieją i zawodami, przeklnie zużytą marnie młodość, przepłacze starość bez wspomnień. Na co malujecie niebyty, nicości, ideały? To zdrada nie-