Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poetycznych, co żyją na marmurze tylko, w obrazach, w słowach poetów.
To fałsz — to fałsz, nie ma takiej miłości — a spodziewać się jej — dzieciństwo, a wyglądać — szaleństwo, a święcić jej życie — głupstwo.
— O czem-że to tak zapamiętale dumasz oparty na księdze, z oczyma wlepionemi w lazury niebios, w zielone wieńce drzew ogrodu?
— A to ty, jak się masz?
— Nie wywoływałem powitania, prosiłem o odpowiedź, o czem dumasz?
— O czem? powiedz mi sam, o czem dumać może dwudziestosześcioletni młodziau, wyłysiały przed czasem zrażony, odczarowany.
— To choroba wieku, jak cholera azjatycka grasująca.
— O czem może dumać — biedny...
— Pytanie było tylko dla formy: wiem o czem myślałeś, a gdybym nie domyślał się wprzódy, spojrzenie na piątą księgę Danta, na ustęp o Francesce Rimini, nauczyłoby mnie tajemnicy.
— Dla kogo żem ja i życie moje tajemnicą?
— Tajemnicą — dla nikogo, zagadką dla mnie pierwszego.
— Tyś młodym starcem.
— Tyś biednym szaleńcem.
— Nie lituj się nademną; nie chcę litości.
— Zapewne wolałbyś radę.
— Nie chcę rady; rada pochodzi od rozumu i nikomu nie poradzi.
— A gdyby pochodziła z serca?
— Z jednego płynie krew, drugie gdyby się nawet otworzyło, wypłynęłaby zeń tylko ciepła woda.