Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to, gdy narzucony niedbale, szybko strój okrył jej kibić posągu, była zachwycająca. Żaden bo ubiór popsuć nie mógł kształtów marmurowych cudownych! — Ubrana czarno, w króciuchnej spódniczce z pod której patrzyła nóżka maleńka, w gorseciku aksamitnym, mantyli narzuconej niedbale, pół maseczce czarnej: stała już w progu oczekując Jana, uchem i okiem gdzieś już uciekła daleko.
Bernard i Antoni towarzyszyli Janowi i Pepicie. — Ale jakże zimni się wydawali obok Rzymianki i jej braci — jak im trudno odpowiedzieć było na te lazzi, na które Włosi pół słówkiem, gestem, uśmiechem, mruczeniem, temi dodatki niepochwyconemi, które każdy kraj rodzi sobie właściwe — zręcznie i żywo odpowiadali. — Długo samotnej, zamkniętej Pepicie, węzbrała dusza weselem. — Była też jak szalona i wszystkich oczy zwracać musiała, naprzód postacią nieporównanej piękności, potem wesołością niepohamowaną. Twarzy, po postaci, po głosie, łatwo się było domyśleć — i na wpół z pod maseczki różowa jej bródka, koralowe uśmiechały się usteczka.
Na Corso trudno się towarzyszom zbiedz z nią, zastosować do niej było. Zastanawiała się u każdej szopki Pulcinnella, i brała od śmiechu za boki, kupowała confetti co krok i wysypywała co minuta; jadła, piła, zaczepiała przechodzących tak, że nie nastrojeni do tego dziwacznego ruchu nasi panowie, z największą trudnością potrafili się z nią zrównać.
Koło pałacu Maledetty, ścisnęła silnie rękę Jana Pepita i spojrzała nań prawie z przestrachem. Na chwilę zesmutniała, zlękła się, ale wkrótce przemógł karnawał. A pałac Maledetty dziwacznie bo się wydawał!!