tazje, do których przywykłam rozpieszczona, nie starczyło, a ja sama nic nie mam.
— Lecz gdybym miał wiele, więcej?... — spytałem szaloną pchany myślą.
— Zkądże ty lub ja mieć możemy? — spytała ciekawe.
Nie było niepodobieństwem dla mnie, jak tylko ujrzałem możliwość szczęścia, które się o lichy grosz rozbijało; zdawało mi się, że choćby krwią i grzechem, zdobyć je potrafię.
To, com wówczas powiedział, a czego już dziś nie pamiętam, musiało ją przerazić, gdyż zwróciła zaraz niebezpieczną rozmowę.
— Nie żądajmy więcej nad to — rzekła, — co nam los i tak daje. Kradzione szczęście krótkie być musi: nie trujmy tych chwil uroczych.
We mnie jednak utkwiła myśl uparta zbogacenia się jakiegoś, zbliżenia tem do niej, porwania i ucieczki; oprzeć się jej już nie umiałem, byłem jak opętany, a choć przed nią nie śmiałem więcej wspomnieć o tem szaleństwie, gryzłem się niem i męczyłem. Dzikie i najdziwniejsze pomysły przechodziły mi przez głowę; nie zastanawiając się nad niczem, pierwszą pocztą napisałem, aby mi moje w pocie czoła uzbierane na starość kilkadziesiąt tysięcy przysłano.
U wód, gdzieśmy przybyli, już je odebrałem i nosiłem je przy sobie, ciągle coś nowego dla pomnożenia wymyślając. Hrabina i o mnie i o tych zamiarach nic wiedzieć nie mogła, gdyż znowu ostąpił ją tłum, a ja prawie już jej nie widziałem; jedna Halka domyślając się czegoś, nie spuszczała mnie z oka, choć jak od własnego sumienia uciekałem od niej.
Życie to tak uroczemi zrazu obiecujące się chwilami, zatruła gorycz na nowo: hrabina tu jak wszędzie, znalazła niezmierny krąg wielbicieli. Namiętność jej wciągania wszystkich w to czarodziejskie koło, w którem panowała, obudziła się natychmiast; jakiś długo-włosy fortepianista, z którym grywała i śpiewała, naprzód padł jej ofiarą.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/76
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.