Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i sprowadziwszy chłopaka, aby mi go pokazać, w chwili gdyśmy szli do hrabiny, kazał sobie podać konia.
Dzieciak prześliczny był, jak anioł, z oczu mu patrzyła roztropność nad wiek może rozwinięta, ale zarazem znać było, że się nie wychował w salonie, i że trochę usunięty na bok, musiał być nieco rozpieszczony i zaniedbany.
Z nim razem i z sędzią udałem się przez szereg pokojów długi, do saloniku przyćmionego, w którym czekała na nas hrabina.
Wojtek wstrzymał się chwilę, głowę spuścił i westchnął.
— Teraz — rzekł — gdy mi przychodzi odmalować ci pierwsze moje spotkanie z tą kobietą, siły mnie opuszczają. Nie! nie potrafię ci jej tak dobitnie przedstawić, tak żywo, tak prawdziwie jakbym chciał. Nie idzie tu o stronę idealną, ta łatwiejszą być może, ale o oryginalność tej kobiety-syreny, o jej charakter, o typ, jaki ona przedstawia.
Już nie potrzebuję ci mówić, że jak zjawisko niebieskie była piękną. Tę piękność, o której doskonale wiedziała, podnosiło jeszcze wszystko, co ją w najżywszem świetle, w największym blasku okazać mogło. Strój, mieszkanie, meble, kwiaty, ludzie, sztuka służyli jej za narzędzie do dźwignienia na ten piedestał bóstwa ziemskiego.
W pierwszej chwili nie widziałem tego; głębsze dopiero poznanie dziwnej istoty, wszystko to mi odgadnąć dało. Wyznaję, że przechodząc szereg salonów strojnych, wiodących do tajemniczego przybytku, w którym panowała królowa, jużem w dziwny sposób rozlanem w nim powietrzem i wonią usposobiony był do uwielbienia.
Ludzie chodzili na palcach, atmosfera przejęta była wyziewem nieznanym mi, a przenoszącym w lepsze jakieś światy. Wszystko tu tchnęło poezją, spokojem, rozkoszą, rzekłbym miłością. Zazwyczaj śmiały, zbliżając się do saloniku, który w dali i głębi ukazywał mi się przyćmiony, uczułem jakieś anormalne bi-