Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Siły mnie opuściły, zakryłem twarz rękami, a gdym oczy odsłonił, już hrabiny przy mnie nie było. Cała ta scena nocna jak gorączkowe widmo grała mi jeszcze w rozmarzonej głowie: puściłem się idąc bez celu, nie wiedząc dokąd i po co.
Kilka razy padałem po drodze, kładłem się, wstawałem i chwilowo postradałem przytomność.
Brzask dnia szary i dźwięk rannego dzwonka z klasztoru Fiesolańskiego, obudziły mnie nareszcie; oprzytomniałem, trafiłem na drogę straconą, i powoli powlokłem się ku Florencji.
Zbity i znękany wróciwszy do swojej izdebki samotnej, musiałem ledz na łóżku i kilka godzin, więcej może, pozostałem w stanie jakimś nieokreślonym, chorobliwym. Gorączka sercowa byłaby może wzmogła się silniej, gdyby ciało znużone nie powstrzymało jej wybuchu; byłem osłabiony tak, że się ruszyć prawie nie mogłem, a ku wieczorowi febra, skutek wzruszeń i nocy spędzonej pod gołem niebem, trząść mnie poczęła gwałtownie.
Powitałem chorobę z radością, bo mi życie przykrym było ciężarem, a nie uznawałem i nie przyznaję człowiekowi prawa do wydarcia sobie tego, czego dać sobie nie może. Leżałem w paroksyzmie długo, ale gdym powstał, pierwszą myślą moją była Laura i zerwałem się z łóżka, by ją szukać.
Dni moje podzielone były na dwie części: jednę zajmowała trawiąca mię choroba, drugą ściganie hrabiny, której śladami chodziłem, nie spuszczając jej z oka. Wyznawała ona teraz wielkie uwielbienie dla sztuki i część znaczną czasu spędzała w muzeach, po kościołach i galerjach. Tu na każdym kroku spotykała mnie przed sobą...
Patrzała na obrazy i pomniki: ja stawałem i patrzyłem na nią; wychodziła, biegłem za powozem i znajdowałem się zawsze gdzie była. Udawała z razu, że nie postrzega, ale w końcu twarz jej zdradzać poczęła zniecierpliwienie: odwracała się często szarpiąc na sobie suknię, mówiła głośno i wesoło, aby udać, że