Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Papiery po Glince.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wiesz asan co — od wczora mało sobie szacując tego Krzyskiego zbłądziłem; to człek sprytniejszy niż się zdaje. Nim na niego zapolują, on pannę Zoryne pochwyci.
— Albo co? spytam.
— Dzisiem ich rozmowę słyszał, oni to już znają się jak łyse konie...
— Kto?
— A Zoryna z nim.
— Gdzieżeś to asindziej podsłuchiwał?
— To moja rzecz, dość żem gotów powtórzyć co mych uszów doszło.
Opowiedział mi tedy co następuje, iż po obiedzie, gdy wszyscy poszli po ogrodzie i szpalerach, znalazł pannę Zorynę przechadzającą się samotnie w ulicy, do której jakby na rendez-vous przydreptał Krzyski. Macewicz stał za grabem i nie odszedł, taka go ciekawość zdjęła, co oni z sobą rozmawiać będą. Krzyski tedy przyszedł bardzo pokorny, nieśmiały; a panna go przyjęła niezgorzej. Coś bąknęli z początku, szego nie dosłyszał, potem panna Zoryna spytała go:
— Masz waćpan liczną familją?
— Jestem tak nieszczęśliwy, że mi nie pozostało nikogo, rzekł Krzyski — w czasie ostatniego powietrza wszyscy mi wymarli.
— Masz waćpan jaki majątek? — Krzyski jakby się zakrztusił.
— Mam, ale się go doprocesować nie mogę.
— Gdzie?
— W Rusi... Łyknął i zamilkł.
— Czyś waćpan kiedy gospodarował?
Brała go na konfesaty widocznie.
— Czemuż nie! a jakże! zawołał Krzyski, szlachcic się rolnikiem rodzi... mamy to we krwi...
— Bywałeś waćpan na dworze?
Tu długa nastąpiła pauza. — Muszę się przyznać — odparł obżałowany, że oprócz dworu Sułtana tureckiego innego nie znam.
Panna kiwnęła głową.