Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Papiery po Glince.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

błocki — darmo czas stracicie — ale tu na pannach nie zbywa i posażnych, a dla waszeci miałem jak obszył wdówkę... powiadam wam.
— Wdówkę, skrzywił się Krzyski, no tak — chleb gotowy lecz nie zdrowy.
— Przesądy...
— A ja powiem panu Strukczaszycowi, albo ta lub żadna.
— Kto? Ciwunówna?
— No tak...
— Zmiłuj się, to już niema ci co taić, książę się w niej kochał, została mu do niej pasja... ona też...
— Tem lepiej, ojcze! tem lepiej! w to mi graj, zawołał porywając się Krzyski.
Zabłocki osłupiał.
— Ale książę nie dopuści!
Szlachcic ręce począł obracać dziwnym młyńcem jakimś... i śmiał się z pod wąsa.
— Proszę to mnie zostawić, to moja sprawa. Od czegoż głowa na karku; Pan Strukczaszyc dałeś mi błogosławioną myśl, za którą mu nieśmiertelnie wdzięczen będę i obowiązany po wiek wieków — reszta już do mnie należy.
— W. pan nie znasz księcia! rzekł Zabłocki.
— Uczę się, uczę, prawda, że nie znam, wielka prawda, ale człowiek przy dobrej woli wszystkiego się może wyuczyć... rzekł Krzyski. Książę bywa impetyczny a w gruncie serce złote...
— No tak, odparł Zabłocki, w impecie strzeli i zabije, a co ci z tego, że solenne nabożeństwo i nagrobek sprawi.
— Nic, panie Strukczaszycu, do tego nie przyjdzie.
I począł go ściskać. Nieszczęśliwy Zabłocki, widząc go tak upartym, dał pokój. Wiem, bo mi to sam później nieraz opowiadał, a w części ja też własnemi oczyma patrzałem na to, iż mu się zdało jakby spokojnie idąc drogą nagle na sztuczną jakąś zasadzkę nastąpił... i alarm wywołał. Zabłockiemu ani się śniło,