Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Papiery po Glince.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale co tobie znów do różańca? zawołał książę.
Wojnarowicz położył pacierze, ręce w tył skrzyżował i stał; oba milczeli.
— Co to dziś? panie kochanku? zapytał Radziwiłł.
— Czwartek... mości książę.
— Czyś waćpan wczora był z suchotami?
— Nie, rzekł Wojnarowicz.
— A no, dalipan myślałem, żeś chyba wygłodniał, bo się z tobą rozmówić nie można.
— Czemu nie, byle rozsądnie...
— A jakże ja mówię? panie kochanku, po chińsku, czy bez sensu?
— Nie wiem, tylko to, że ja do końca dojść nie mogę, rzekł Wojnarowicz. A wiesz książę, jak najlepiej to skończyć? dodał, nie wdawać się w nic i puścić rzeczy, żeby sobie szły swoim trybem.
Radziwiłł pomyślał i zamilkł.
Na obiad gdy zadzwoniono i wybębniono, bo na oboi sposób zwoływano do stołów, książęcego, marszałkowskiego i innych (kilka ich było), Krzyski się stawił przy książęcym stole, wyelegantowany jak na niedzielę, a śmierdziało od niego gwoździkami, że przystąpić było trudno. Książę spojrzał nań tylko i siadł na swem miejscu — wszyscy go unikali.
Ale szlachcic był uparty i niezłomny.
Jakimś sposobem zostało opróżnione krzesło nieopodal od księcia, śmiało je zajął. Kapelan pobłogosławił, wszyscy siedli cicho, jak mak siał. Książę nosem pociągnął i gwoździki poczuł.
— Co waćpan, panie kochanku do wąsów używasz? spytał oczy wytrzeszczywszy na Krzyskiego.
— Mastyks z Turcji jeszcze przywieziony, odezwał się niezmieszany szlachcic.
— Znać że turecki, bo pogańsko śmierdzi, rzekł książę, a to bym już smołę wolał.
Krzyski zrazu zmilkł.
— Ale bardzo zdrowy i od wszelkiej zarazy i jadu chroni, rzekł po chwili. Myśleliśmy, że się dalej posunie i ustąpi, przecież został w miejscu. Książę począł