Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Papiery po Glince.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! mój kniaziu, kniazieczku, panie kochanku, ktoby mnie od tego Krzyskiego uwolnił, dałbym mu konia z rzędem... Kością w gardle mi siadł, panie kochanku, patrzeć na niego nie mogę, czysty arlekin... Widziałem gdzieś podobniuteńkiego we Włoszech na scenie. Ale to, panie kochanku, godzinę jaką pośmiać się z takiego djabła dobrze, a nosić się z nim dzień w dzień za nadrą.. doje! panie kochanku! doje! za grzechy!
— Ale mości książę, zawołał Puzyna, cóż łatwiejszego, jutro mu przez marszałka dworu kazać powiedzieć, że go książę pan żegna, a dać mu jeszcze dziesięć dukatów na drogę, to go nie zobaczemy.
— O nie! tak, to nie, odparł książę to nie po radziwiłłowsku, tak niemożna, trzeba żeby sobie dobrowolnie jechał z Nieświeża.
— A kiedy mu tu dobrze! i prochem go nie wykurzy nikt, zawołał Zabłocki.
— Niech mu książę da gdzie w lasach pięć chat dożywociem, pojedzie i będzie po nim, dodał Fryczyński.
— Jabym mu dziesięć dał na dziedzictwo... westchnął książę, ale, czy on głupi, panie kochanku, głodem mrzeć na dziesięciu chatach.
— Kiedy sobie żyje jak pan... Zadzierżawiłby folwarczek i powrócił... Zresztą niechby już sobie jadł i pił, dodał z boleścią książę, aby mi się nie wścibiał nieustannie, panie kochanku. A to, gdzie go nie posieją wyrośnie...
— E! mruknął Zabłocki, gdybyś wasza książęca mość dał plenipotencję na piśmie, już byśmy go wykurzyli.
— Ale bo! zaraz wykurzyli! sprzeciwił się Radziwiłł, jeszcze bym ja go słowem jednem się pozbył, gdybym tylko chciał... ale nie można inaczej, tylko na dobry sposób się go pozbyć.
Puzyna się zamyślił i po chwili powiada.
— Wie książę wojewoda co? — Krzyski też pono ma wielki do ożenienia apetyt, a nie idzie mu o nic tylko, żeby ciepłą jejmość dostał, żeby nie pracując