Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Papiery po Glince.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Temu już się gęba ruszała zawczasu, taką miał gadać ochotę.
— Szlachcic z prapradziadów, zawołał, a niemałego imienia, mości książę, boć Krzyski.
— Krzyski? powtórzył książę cicho parę razy i ramionami ruszył.
— Od stu lat osiedliliśmy się teraz na Rusi... mówił Krzyski, matka moja była de domo Poraitarum, szlązanka, Anna Ildefonsa. Ojciec chorążym w pancernej chorągwi Księcia Hetmana Koronnego. Ja też służyłem wojskowo, byłem w seminarjum, gospodarzyłem, podróżowałem, próbowałem szczęścia rozmaicie, ale mi się pochwycić nie dało.
Książę patrzał nań bardzo ciekawie.
— Zkądżeż to waćpan, rzekł, do tego wina Noego, o którem to już słyszę, panie kochanku, mógł przyjść.
— Jedyne to, mogę powiedzieć szczęście, jakie mi się w życiu trafiło, odezwał się Krzyski. Dostałem go w Stambule.
— Przecież turcy wina nie używają, zawołał książę, co mi to, panie kochanku duby smalone prawisz?
— Właśnie, m. książę, iż turcy wina nie piją, butelczyna się tym sposobem uratowała. Są przecież dowody wierzytelne.
Tu sięgnął za kontusz po papiery, związane pstrym sznurkiem.
— Mówże asindziej, panie kochanku, mruknął książę.
W tej chwili zjawił się w ulicy pachołek, niosący pudełko, całe żółtemi gwoździami nabijane, misternej roboty i wszyscy na to puzdro oczy zwrócili.
— Historja na którą poprzysiądz mogę, gdyby potrzeba była, jest następująca, pospiesznie zaczął szlachcic. Do Stambułu dostałem się szukając szczęścia z bursztynami, przy dworze pana wojewody, który z ostatniem poselstwem jezdził.
— A cóżeś to waszeć handlował? a szlachcic ofuknął książę.
— Jako żywo, nie handlowałem, obronił się Krzy-