Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nom d’un nom, toby było...
Nie dokończył.
August go uścisnął.
— Nie trwoż-że się, wujaszku, bo nie ma czem — odparł. — Przecież, że się mazura tańcuje z kimś, nie idzie za tem, aby się miało związać na dłużej.
— Często idzie to za tem — rzekł pułkownik. — Lecz, do kata, co ja ci mam nauki dawać! Ja! tobie! Tyś stokroć rozumniejszy!...
Służący, który się kręcił po pokoju, wyszedł, — w kąt odwiódłszy siostrzeńca — zaczął po cichu:
— Trzeba, żebyś wiedział, że to wszystko jest — ułożone. Berko mi zawczasu mówił, że Toniemu hrabia Wit dług zapłacił dokuczliwy, a pono i pieniędzy na te fety dostarczył, aby na ciebie zastawić pułapkę. Oni ci tę dziewczynę chcą narzucić...
— Plotki — odezwał się August — i pułkownik wierzysz temu?
— Nie dałbym wiary, gdybym nie znał ludzi...
Zamilkli, zasępił się hrabia, ale czas było iść spocząć trochę i rozstali się.
Nazajutrz rano trąbki zawołały na polowanie, gdy tancerki miały czas wyspać się i wypocząć przed wieczornym balem. Hrabia August rad nie rad miał już przyrzeczonego mazura, ale wstał po krótkim śnie i rozmyśle znacznie otrzeźwiony. Obiecywał sobie być chłodnym, ostrożnym, panem siebie i nie dać się tak łatwo wziąć — dziecinnemu wejrzeniu.
Były to piękne i rozumne postanowienia — pomimo nich jednak w ciągu łowów te oczki stalowe i wzrok ich przeszywający chodziły za nim nieustannie... Motylek w białej sukience latał przed oczyma...