Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wejście tych pań skromne i ciche, zrobiło więcej wrażenia, niż chciały. Życzyły sobie wsunąć się niepostrzeżone i zajęły miejsce w pierwszym wolnym kątku, wcale się nie troszcząc o sąsiedztwo. Zaledwie siadły, kółko ciekawych otoczyło je, trzymając się w pewnem oddaleniu, z respektem, jaki mieć musiano dla pułkownika, bo z tym żartować nie było można.
Nina rozpatrywała się po sali — z zimną krwią kobiety, która nie wiele przywiązywała wagi do tego, co ją otaczało. Berta wyglądała ku drzwiom, niecierpliwa, szukając oczyma hrabiego.
Nie było go dotąd. Toni zawsze jeszcze stojący przy tem, że naukę mu dać potrzeba było, widząc, że się spóźniał, nalegał na to, aby umyślnie bal rozpocząć od walca... Rozstąpiły się grupy, kilka par za danym muzyce znakiem puściło się, wirując po sali...
Berta jedna z pierwszych zaproszoną została i furknęła jak ptaszę... W tej chwili właśnie wchodził hr. August z angielską prostotą ubrany, zamyślony, poważny, — Gospodarze u drzwi stojący zaledwie mu jego ukłon oddali, ręki nie wyciągnął nikt, słowa nie rzekł, rozstąpiono się jakoś dziwnie; lecz nie zdając się zważać na to, hrabia wprost poszedł do pułkownika, którego niedaleko stojącego zobaczył..
Po drodze mężczyźni tak samo w milczeniu usunęli się, niektórzy odwracając, aby uniknąć przywitania.
To, co u drzwi mogło się zdawać przypadkowem, tu już jawnie, stało się rozmyślnem. Samulski, któremu oczy się zaiskrzyły, podniósł głowę, usta ścisnął, brwi namarszczył. August zdawał się albo nie rozu-