Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ej to to tak! zawołał Janek, pókim ja Jejmościuni narażając się służył, pókim za życia nieboszczyka wkręcał się by złodziéj, żeby Jejmość trochę pocieszyć; uśmiechała mi się i dziękowała; a teraz nowe sitko na kołku.
— Jakie nowe sitko? żadnego niema — Waspan daj mnie pokój!
— Czy to Jejmość niepamięta, cośmy nieraz mówili?
— A co mieliśmy mówić; ot poszedłbyś lepiéj do siebie, a mnie dał pokój. Z piekarni słyszą głos Waszeci, a ludzie aby co gadać mogą, już i tak to nie pięknie, że ja tu siedzę w jednym prawie domu z młokosem.
— Zaraz pójdę, rzekł wstając Janek, trochę zagniewany, ale jeszcze raz pytam się Jejmości, to taki mnie niechcecie.
— Albo to czas o tém mówić?
— Dla mnie to i bardzo czas, rzekł zmieniając głos i postawę chłopak. Ot dwa słowa i rzecz skończona. Powiem Jejmości prawdę. Nieboszczyk całe życie kradł, mam na to dowody, co jest po nim, to kradzione, na co tu obwijać, jak Jejmość nie pójdziesz za mnie, pokażę jego złodziejstwa, zaaresztuję co jest i zostaniesz się albo z małém albo z niczém.
Wdowa porwała się z sepeciku.
— To już tak! zawołała! to już tak!
— A tak, kiedy Jejmość mnie dobrego przyjaciela z kwitkiem odprawiasz, to pokażę co umiem. Bo ze mnie kiedy druh to od serca, a nieprzyjaciel to pilnuj się!
Ewa upadła znów na sepecik i poczęła płakać.
— A! ja nieszczęśliwa, zawołała — co tu począć, co tu począć!
— Poradź się Jejmość ludzi kiedy chcesz.
— Ale ja wam panie Janie nieodmawiałam, toć tylko proszę, dajcie mi na czas pokój!