Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trochę litości nie miała. Płatne ręce zajęły się bez przywiązania, bez czułości, opatrzeniem piérwszych potrzeb jego; a Starościna, niby obiecując los lepszy sierocie, zapowiadała, że za piérwszą zręcznością na wieś ją odeśle.
Xiądz Serafin krzątał się, jak mógł, koło nieszczęśliwych sierót i zmarłéj ich matki. Złożywszy w bezpieczne ręce dwóch malców, zebrawszy składkę na koszta pogrzebu nieznajoméj kobiéty, sam się zajął ostatnią dla niéj posługą.
Wysłał babki szpitalne, żeby ciało obmyły, ubrały i przygotowały do trumny, którą już zamówił u sąsiedniego stolarza; a nic, lub tak jak nic, nie mogąc się dowiedziéć o zmarłéj, na wypadek późniejszego jakiego odkrycia, usiłował dziecióm przynajmniéj pamiątkę ich pochodzenia i pokrewieństwa zostawić.
Na szyi kobiéty znaleziony krzyżyk bronzowy, rozpiłowany wzdłuż na dwoje, jedyną pamiątkę po matce, odniósł sam do szewca i murgrabiego, zawieszając je z błogosławieństwem na szyjach bliźniąt. Więcéj nie było ich czém dzielić. Uwinięte w czarną szmatkę papiéry okazały, że dzieci chrzczone były imionami Jana i Marka; nazwisko nosiły tylko matki — a matka zwała się Tekla Lutyńska. Lecz zkąd pochodziła, dla czego przybyła do Warszawy; z czego się w początku utrzymywała, kto był ojcem sierot, kto ona sama? nic nie powiadało. Papiéry w oryginale oddał Xiądz Serafin szewcowi, kopją ich poświadczoną wręczył Starościnie. Wychowańca szewca nazwano Markiem, dziecię przez panią wzięte Janem.
Wychodząc z ubogiéj izdebki szewca zastanowił się w progu starzec i obróciwszy do poczciwych rzemieślników na pożegnanie, rzucił im te wyrazy ostatnie:
— Moje dzieci, dobrze to bardzo, żeście przytulili sierotę; ale pamiętajcież, jak wielką na siebie odpowiedzialność,