Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzieliście ten powóz, który tędy tylko co przejechał. — Pani go bierze na wychowanie.
Rzeźnik głową pokiwał: — To to państwo jakieś! Wiécie Ojcze, na czém się to kończy pańska opieka nad sierotą? Ot — dadzą do kuchni i zwala się to w kącie; a u mnie z mojemi dziećmi, to się wychowa jak moje własne. Losu to mu nie dam, ale go pracować nauczę.
— Nie chcę wam dobréj myśli odbiérać, rzekł Kapucyn. — Bóg chęci poczciwe policzy za skutek; ale któż wie? może tam dziecku lżejszy chléb, słodsze życie zgotowane? Chcieliżbyście stanąć losowi i Opatrzności Bożéj na przeszkodzie?
— Panie Boże uchowaj! Jak chcecie i rozkażecie Ojcze Serafinie, jak się wam podoba! — Jeśli mi powiécie oddać, oddam dziecko; ale Bóg widzi, że mi go żal. Pańska opieka oczy wypieka! Chleba mu i u mnie nie zabraknie; — ale jest cóś droższego od chleba, poczciwość. Téj tam zkąd mu będzie wziąść, kiedy go za oczy dadzą na płatne ręce? Zresztą, Ojcze, jak się wam widzi!
— Mnie się widzi, poczciwy Bartoszu, że ja tam sam, póki Bóg da życia, na sierotę naglądać będę; a choć to u panów różnie bywa, nie powinnićby zmarnować daru Bożego. Pójdźcie no za mną z tém dzieckiem.
Szewc, który jak widać, lękał się bardzo, żeby mu Kapucyn dziecka nie odebrał; nim się Ojciec Serafin rozmówił z rzeźnikiem, umknął zgrabnie, i przebiwszy się przez tłum posunął żywo ku domowi, tuląc sierotę do swego skórzanego fartucha.
Maciéj był ubogi, ale poczciwy i pracowity; dostała mu się szczęściem równie dobra żona, któréj jedyném strapieniem było, że dzieci nie mieli. Przy pracy chléb choć nie najbielszy, był zawsze, w zimie nie marźli, odziać się