Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bez brata waść nie poczniesz! a toż brat cię chce zgubić.
— Ale dajże pan pokój! to być nie może!
— No! zobaczysz — Ale jeszcze słowo — nie myslicie sami przez się kombinować się, piękny by wam grosz przyjść mógł!
— Sam bez brata nic nie pocznę — rzekł stanowczo patrząc na Annę Marek.
— No, jak tak, to robcież sobie co chcecie — ale zawsze takoż winniście mi cokolwiek wdzięczności za wiadomość, któraby do was jak uważam nie łatwo inaczéj doszła.
— Istotnie — zawołał Szewc, napełniliście moje serce radością, uwiadamiając mnie, że mam brata!
— I majątek tandem. —
Marek głową niedbale kiwnął, Anna się uśmiéchnęła łagodnie i biorąc go na stronę szepnęła. — Trzebaż tego zwiastuna lepszéj doli dla naszych dzieci, przyjąć czémś, poślijcie po przekąskę i wina flaszę.
Marek zaprzątnął się z żoną, zastawieniem stolika w alkierzu, a jurysta chodził zamyślony; przyjęto go jak najuprzejmiéj, i czém tylko było można, aż się nareszcie, napróżno tentując majstra, i dając mu do namysłu dwa dni, oddalił.
Po wyjściu jego Szewc nie usiadł już do roboty; poszedł do żony i staréj Maciejowéj, gdyż wiele z sobą do mówienia mieli, kobiéty cieszyły się i marzyły już, majster surowiéj na rzeczy patrząc więcéj się kłopotał niż radował.
— Będziemy więc bogaci: zawołała Anna, jak z nieba spadł nam majątek!
— Nie cieszcie się! rzekł Marek — majątek nie jest tak wielkiém szczęściem, jak się wydaje, zwłaszcza dla ludzi