Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wdowa po JW. Staroście M. Janie Krzysztofie Mylżyńskim, z domu Elżbiéta Lutyńska, była ut acta probant, siostrą rodzoną Tekli Lutyńskiéj za Porębskim będącéj, i z nim dwóch synów blizniąt mającéj. Synowie ci Jan i Marek imieniem, jesteście wy mości Szewcze i drugi Porębski, dziś detentor Żalic i całego dziedzictwa abusive et contra legem. — Połowa dziedzictwa, jeżeli się ono wam należeć okaże (res sub judice est), należy wam panie Marku.
— Więc mam brata! brata i ten brat żyje, i ja go nieznam! gdzie jest mój brat — gdzie brat mój? zawołał Marek, na Boga mówcie!
— Ale tu nie o brata chodzi, rzekł gorsząc się prawnik, res gravior, sukcessja.
— Co mi tam sukcessja! Bóg mi daje brata, a jabym się miał cieszyć pieniędźmi.
Stupidus! rzekł do siebie po cichu jurysta — stupidissimus! — Brat ten waści chce ograbić, chce odrzeć, chce w łyżce wody utopić.
— Brat mnie! jakże to być może, my się nie znamy! ale gdzie on jest? tu w Warszawie?
— Nie, pro tunc w Żalicach bawi, pod Krakowem.
— W Żalicach!
— Gdzie olim był rządzcą z ręki Starościnéj, która ut supponitur, wiedziała o pokrewieństwie, nie przyznając się do niego, ex ambitione, i z wielkiego animuszu.
Marek ruszył ramionami.
— Był rządzcą — ! o! to on! zawołał, to on!
— Kto on —?
Markowi ręce opadły. — Znam go, rzekł — i toś ty był mój brat.
— Ale słuchajże mnie, dodał prawnik zniecierpliwiony — to nie koniec.